znowu piszę po 24,
niedawno telefon Piotra ze Sztokholmu, przez dwadzieścia lat żył bez kobiety, ale żar w piecu nie wygasł, ma jakieś nadzieje i to szalenie go ożywia. Tak ożywia, że przestał malować, mówię mu: skorzystaj, to jest wysoka fala, maluj na jej szczycie.
Sam w domu, rodzina wyjechała za Warszawę. Zdążyłem jeszcze Frania odwieźć do siłowni, skąd zabrała go Ewa.
Samotność i brak niepokojów domowych nie motywuje mnie do bardziej intensywnej pracy, bardziej skubię niż piszę. Ale przełamałem się i w tumanach kurzu wyjąłem kilkanaście zeszytów z moimi dziennikami. Miałem na to blokadę. A przecież przeglądałem je zbierając materiał do „Alfabetu polifonicznego”. Zgroza minionego życia, że tak mało z niego zostało. Dzisiaj przeczytałem tylko bazgroły z 64 i 65 roku. Bylem durniem mając 14 i 15 lat, to Franek czternastolatek, jest o wiele bardziej rozgarnięty ode mnie. I ta nieporadność, najmniejszych znaków, że mam predyspozycje literackie.