sobota

Marcyś u moich chłopaków, mniej więcej w wieku Frania, lubią się i nie nudzą się ze sobą.

Przepisuję wiersze z zeszytu, kilka ich zaledwie, ale w pliku inaczej brzmią, lepiej. Czytam powoli „Rok szczura” Ania i Zbyszek mówili, że przy tym jest jeszcze wiele pracy, a ja jej specjalnie nie widzę. Przynajmniej na początku.

Iwona i Paweł przyjechali po Marcysia, Paweł z chodzikiem, z trudem się porusza. Ale jest wielka zmiana, ma aparat, mikrofon i mini głośnik, jak mówi już można go zrozumieć, jaka ulga. Kolacja na tarasie, jedwabna pogoda. Rozmowy o wszystkim ale wiele o odchodzeniu ludzi. Gdy jesteśmy sami Paweł mówi przez swój mikrofon, „jak nie mogę zasnąć układam w myślach swój nekrolog. ”

Tyle nieszczęść wokół aż szumi w uszach wiatr od kosmicznej pustki. Paweł, jego postępująca choroba, w domu obok Krysia, której umarł dopiero co ukochany mąż. Pisze do mnie X, która ma dramat z matką, matka od lat w strasznym stanie, już mało przytomna, ale X nie daje sobie rady i sama ginie. Namawiam ją by podjęła racjonalną decyzję. Ania, z którą teraz po nocy koresponduję ma swój dramat, dla dramaturga byłby to dobre temat tragikomiczny, ale jej nie jest do śmiechu. I bym zapomniał, jest Viola w Jerozolimie, z zawansowanym rakiem codziennie komunikujemy się na WhatsAppie, leży w szpitalu przykuta do łózka z maską tlenową. I w końcu ja… godzina trzecia w nocy, szarpany przez niepokój.

PODYSKUTUJ: