sobota

Słoneczny dzień. Z Andrzejem Titkowem w kawiarni „Rozdroże”, na placu o tej nazwie. Lubię z nim rozmawiać. Nadjemy na podobnych falach. Nie ma depresji, ale ma depresyjną sytuację, niczego mu więc nie zazdroszczę. Od lat tonie w dłuchach, komornik na karku, też od lat nie może zrobić filmu , odrzucają mu wszystkie projekty. Ma na utrzymaniu 60 letnią żonę i dorosłą córke, ktora też nie pracuje. Uważa, że to fatum. Mówię, że fatum to jest dożywocie, a ty masz tylko pecha, minie. On na to, że nie ma już czasu. I może być to prawda. Jest starszy ode mnie o kilka lat. Cokolwiem mu mówie o sobie, o swojej pracy, o książkach, ktore wydaję, brzmi tak jabym sie chwalil i poniżał go tym co on moze uznać, za mój suksces. A przecież nie chce tego. I nie mam poczucia sukcesu. Daje mi swój nowy tomik, pisze też wiersze. Czytam w autobusie. Niestety wiersze blade. I co ja mu powiem? Ciekawie mówił o Michniku, przyjaźnił się z nim od dziecka, a teraz mówi bardzo krytycznie, Adam wlaczył i walczy z dyktaturą, ale sam ma osobowość autorytarną. Tak, dlatego napsiałem kiedyś, że z niego jest szlachetny sukrwysyn. Rok 88, właśnie w tej kawiarni, Michnik, Andrzej i ja siedziliśmy przy stoliku, i Michnik brutalnie wsiadł na mnie, że podobno chcę wejść do redakcji powstającego mieisięcznika Res Publika. Wszedłem potem jednak do tej redakcji a Michnik mścił się na mnie z tego powodu niemal do dzisiaj. ( nie mam siły tlumaczyć, czemu uważał, że założenie tego pisma było aktem wymierzonym w niego) Co za pycha!

PODYSKUTUJ: