Przynoszę drewno na taras, duży wysiłek, który mnie budzi, bo bardzo byłem senny. Ta senność za dnia to pewnie antydepresanty, a może czarna rzeka, która płynie we mnie, kto wie. Mokra, szara zawiesina w powietrzu. Dobrze robi, jak się rzuci jej wyzwanie. Dwadzieścia lat temu poszedł bym biegać, dwadzieścia?, może nawet dziesięć, teraz niemożność. Nie gram w tenisa, bo Łukasz się zepsuł, coś z nogami. Psujemy się i starzejemy jak samochody i coraz częściej używane są „organy zamienne.”
Utknąłem w swojej prozie, bardzo mi z tym źle.
Franio siedzi przy stole, obok mojego biurka i maluje. I jak wszystkie dzieci, kiedy bardzo skupione na pracy, pomaga sobie języczkiem. Zbadano to zjawisko, robią to dzieci najczęściej do szóstego roku życia. Więc Franio jest dziecinny.
Zanotował w wierszu Czesław Miłosz:
Ganek
Ganek, na zachód drzwiami obrócony,
Ma duże okna. Słońce tutaj grzeje.
Widok szeroki stąd na wszystkie strony,
Na lasy, wody, pola i aleje.
Kiedy już dęby w zieleń się przybiorą,
A lipa cieniem zakryje pół grzędy,
Świat ginie w dali za niebieską korą,
Pocięty liśćmi w cętkowane zęby.
Tutaj brat z siostrą, nad małym stolikiem
Klęczą rysując wojny i pogonie.
I pomagają różowym językiem
Wielkim okrętom, z których jeden tonie.