sobota

Dzień ostatni, na plaży. Skończyłem czytać dziennik Jasnorzewskiej, pisany niemal do ostatnich dni, niezwykły kontrast między subtelnością i delikatnością jej poezji, a brutalnością i fizjologią umierania. Ten kontrast aż boli. Patrzę przez jej wiersz na daleki krajobraz gór, „coraz bledszy w liliowej półżałobie.”Wielkie słońce, ale wiatr dla ochłody, woda ciepła, tak ciepła, że chłodno po wynurzeniu się.
Ostatnia kolacja, tłum ludzi przestał nam przeszkadzać, a tłum potraw zadziwiać. I wszystko takie smaczne, dominują oczywiście pasty i owoce morza, siedem gorących potraw do wyboru, plus kilkanaście przekąsek i sałatek, masa owoców i ciast. Wstąpię w domu na wagę, jak na minę.
Antoś znowu na scenie miniteatru, dołączył do niego Franio, zaskoczyli mnie obaj, przecież tacy nieśmiali, trójka animatorów tańczy, a dzieci naśladują ich ruchy. Piosenki dla dzieci słodko brzmią po włosku.
Kończy się tu pobyt, jak zwykle żałoba po dniach, które minęły, żal poznanych krajobrazów i miejsc, które trzeba na zawsze zostawić.

PODYSKUTUJ: