Wczoraj sen, że jestem sparaliżowany natężam się i natężam i nie mogę się ruszyć. Męczarnia. Budzę się z bolesnym skurczem łydki. Dzisiaj, jakaś skarpa, nie mogę się na nią wdrapać. Jasio Picheta ciągnie mnie za rękę, gramole się, ale wszystko na nic. Czyli nowa seria snów o niemożności. Budzi mnie budzik. Ma niedługo przyjechać Robert i poprawiać dach, bo jak pada przecieka. Wstanie o tak wczesnej dla mnie godziny boli, to ból fizyczny. A przecież to 8.20, większość ludzi już od dawna na nogach. Swoje robią antydepresanty, które biorę na noc.
Dach naprawiony, Robert wziął od mnie połowę tego co bierze od innych a i tak jestem uboższy o 800 zł. Ileż ja muszę napisać by tyle zarobić.