poniedziałek

budzi mnie potwornie bolesny skurcz łydki, który zapowiada późniejsze kłopoty. Ford chociaż w garażu, nie chce zapalić , a dzieci siedzą już gotowe do przedszkola i szkoły. Nasz mały Citroen ma nieczynne wycieraczki, ale na szczęście nie pada. Więc Ewa odwozi dzieci, a Antos już się cieszył, że nie będzie szkoły.

Marek od razu przybywa na pomoc, nawet w towarzystwie drugiego kierowcy Kazia. Ale ja mam szczęście. Mam technicznego anioła stróża, od spraw , w których jestem zupełnym idiotą. ( mam tez taką opiekę w sprawach komputerowych).  Marek odpala samochód, a potem  wiedzie mnie do znajomej blaszanej budki, gdzie kupuję nowy akumulator, od razu z montażem. W życiu bym tego sam nie zrobił. Montujący postawny chłopak mówi: w Fordzie za pierwszym razem montowałem 40 minut.

Ksiądz przybył po kolędzie. Jakby miał kilka sutann na na sobie, bo zimno, a nie chciał psuć stroju płaszczem.  Nie wpuściliśmy. I dobrze. Odnotują to w swoich aktach, jak kiedyś odnotowali. Nie rozumiem po co ta komunia Antka, Ewa w to go wrabia, mnie to irytuje. Inna sprawa, że Antoś lubi tę piękną baśń.

 

 

PODYSKUTUJ: