wczoraj w szpitalu u okulistki, po protekcji, bada mi na oddziale oczy, na trzech aparatach, robi tomografię oczu, potwierdza zaćmę, proponuje operacje na jedno i drugie oko na raz. W poniedziałek mam się zgłosić do przychodni, wyznaczą mi termin zabiegu. Lekarka, młoda ładna, oddział okulistyki zdaje się pusty, czysty. Wracając samochodem zagapiłem się i na rodzie Marsa, wjechałem na inne pasmo i utknąłem w korku. A przecież jeździłem tą trasa tysiące razy. Powodem mogło być słabsze widzenie po kroplach znieczulających jakie w wkropliła mi okulistka. Potem problem by wyskoczyć z rzeki aut, skręcam i jestem nie wiadomo, gdzie, wraca to uczucie zagubienia, które towarzyszy mi cale życie. Ratuje mnie GPS.
Czytam dzienniki Jana Lechonia. Lata 50 , w roku 55 popełni samobójstwo skacząc przez okno. Wybitny poeta, smutny emigrant, mieszaka w Nowym Yorku. Jest konserwatywny, ale nie endecki, raczej Piłsudczyk. W sierpniu 1951 roku napisał aktualne dzisiaj słowa. „Coraz bardziej mnie drażni katolicyzm bez praktyk, nawet bez modlitwy pewnej sfery Polaków. W nim kulminuje niechlujstwo duchowe tych ludzi, który właściwie stanowili większość narodu. Polak, którego wiara ograniczała się do tego, jak ktoś powiedział, „lubił zjeść święcone”, węszył zarazem wszędzie niewiarę, masonerię. żydostwo, wciąż miał na ustach Boga i Kościół. To katolicyzm pana Zagłoby, przekonanego, że wśród wszystkich nacji, naszą sobie Pan Bóg szczególnie umiłował. „ Lechoń pisze, że to może być nawet większość narodu, więc jak teraz jedna trzecia głosuje na PiS, to może nie jest tak źle.