Pani Zofia Kurylin uczyła mnie w liceum rosyjskiego. Bardzo surowa, apodyktyczna, ale nauczyła mnie tego pięknego, śpiewnego i pokrewnego nam języka, nauczyła mnie, chociaż jestem wielkim antytalentem do języków. A ja tą znajomość w dużej mierze zaniedbałem i zapomniałem. Jaka szkoda. Rosyjski jest niezwykle inspirujący dla polskiego, on jakby łechce delikatne swoim językiem podbrzusze naszego języka. To szczególnie inspirujące dla pisarza. I teraz czytam w Gazecie jej nekrolog. Jak to możliwe, że jeszcze żyła, ją też niebacznie zaliczałem do mieszkańców miasta zmarłych nauczycieli Czytam, że miała 92 lata, czyli była tylko o 20 lat starsza ode mnie a mi w liceum zdawała się już starszą panią.Ludzi po latach pamiętamy zwykle przez jakiś scenki, jakby nakręcone na taśmę pamięci, widzę ją doskonale żywą, o szerokich biodrach, nieco piegowatą, gdy mówi do ucznia „Smatrit w knigu, a widzit figu”. Czasami tylko tyle zostaje po człowieku, jakiś obrazek, kilka słów. I to też na chwilę.
Franio już w piżamce przychodzi do mnie ze swoim marzeniem. Na dzień dziecka chce podświetlaną klawiaturę i myszkę, też podświetlaną. Gładzę go po pleckach, jaki śliczny jest ten chłopczyk, ile ma wdzięku. Miłość do niego nie mieści się we mnie.
Dzień, który mija, dobrze że mija, byłem bezradny wobec słów, których nie mogłem napisać.