Spacer przez las, niemal pusta wielka plaża, ani zimno, ani gorąco, idealna temperatura. Błękitne niebo, jakby nie stała za nim otchłań wszechświata. Wystarczająca fala by sprawiała radość dzieciom. Trochę z dziećmi w wodzie, ale nie zanurzam się, za zimna, zrobię to w niedzielę, gdy ma być wielki upał. A tak to leżę, nie czytam, trochę jakby przygnieciony sobą, ale w małym błogostanie, trochę nawet drzemię, to jednak pachnie starością na którą nie mogę sobie pozwolić. Z tego stanu wyrywa mnie sms, Krysia nie żyje. Można się było tego spodziewać, a jednak jak to jest ze śmiercią, zawsze zaskoczenie. Początek lat 70, Ciechocinek, widzę ją po raz pierwszy, taka ładna siedzi na ławce, dziecko prawie. Wokół pachnie lipcem i tężniami. Krysia – siostra mojej późniejszej żony. Ciechocinek to było miejsce
mojej dziecięcej udręki, przyjeżdżałem tu wielekroć z babcią, nuda stała w powietrzu i była dotykalna. Więc ten Ciechocinek był pełen znaczeń. Wspomnienia nakładają się na siebie i przenikają jak warstwy tortu. Nie będę na pogrzebie, nie dam rady.
Nie zadzwonili z banku w sprawie karty.Polska niesłowność. Więc ja do nich, ale było już za późno. Jakoś mnie to nie niepokoi.
Obiad jak wczoraj w pobliskim ośrodku, gdzie stadnina koni, piękne widoki. Smaczne, domowe obiady. Podchodzi do nas biały kucyk i jak pies żebrze o jedzenie.
Czytam „Dziennik bez samogłosek” Aleksandra Wata. Czytałem go już kiedyś, nic nie pamiętam, coraz rzadziej czytam nowe książki, coraz częściej wracam do dawnych. Nigdy go nie poznałem, za to nagle przypominam sobie, że w Paryżu odwiedziłem jego żonę Olę, on już od dawna nie żył, to były chyba 70, niemożliwe, raczej 80. Mam długą rozmowę z nią, nigdzie nie drukowaną, szkoda, gdyby to się zmarnowało. Ona, podobnie jak mąż, niezwykle inteligentna, ciepła, w pełni mu się poświęciła i jego chorobie, nie do końca zdiagnozowanej, jej objawem był ciągły przejmujący ból. Nabawił się jej w łagrach. Chyba słaby poeta, ale wybitny umysł i świetna książka o łagrach, która stworzył z Miłoszem, „Mój wiek”.