Powrót do Warszawy, bezbolesny, chociaż były małe korki. Płonące na żółto pola rzepaku, to mi zostanie w pamięci z mijanych krajobrazów. Trasa Kraków Warszawa w kratkę, czasami dwupasmowa, luksusowa, potem odcinki, gdzie jedno pasmo i ciasno. Ale wszędzie wielki plac budowy, dobudowuje się trasę szybkiego ruchu. Na obiad do pałacu w Sobkowie, niemal po drodze, tam mamy mieć w lipcu z Anią Janko i Maciejem Cisło warsztaty literackie. Byłem tam na chwilę, ale w marcu, teraz wszystko kwitnie, a drzewa zielone, bieli się potężny kasztan. Malownicze ruiny pałacu, bo bokach dawne czworaki, wielki obszar, stare powozy. Znajomy mi z poprzedniego pobytu kruk, teraz w klatce, wtedy latał swobodnie i zdawał się zaglądać nam w oczy, obok sokół, osowiały bo przykuty do łańcucha i nie mniej osowiała sowa, pojawiła się pyszna papuga Ara. Piękny park, pędzą konie, całe stado, dwa dzikie ogiery nie chcą się dać zagonić do stajni, płynie warto rzeka, bardzo tu ładnie. Jemy dobry obiad obsługiwani przez panie w staropolskich strojach. Byłaby sielanka, gdyby nie Antoś, który rozpacza, że nie zdąży obejrzeć w telewizji Shreka. Jego rozpacz ma jak zwykle kosmiczny wymiar. Też pod drodze na chwilę do ojca Ewy, który jest ledwie, ledwie.
Nie było nas tydzień zaledwie, a już ogród ruszył by pożreć nasz dom.