W małym Libiążu, wieś nie tak dawno, teraz miasteczko, są nawet trzy wysokie domy aż jedenasto piętrowe, z lat 70, obok zupełnie nowy, piękny basen i ścianka wspinaczkowa, obiekt jakby z innego świata, podobnie jak pobliski dworzec autobusowy, a tak to domy jednorodzinne, betonowe pudelka, smutek tej brzydoty. I właśnie na ostatnim piętrze mieszka Bodzia, z okna obszerny widok, wierze kopalń z charakterystycznym żelaznymi kolami, a o wiele, wiele dalej zarys Tatr. Bodzia zaprosiła mnie tu na literackie spotkanie, odbyło się w domu kultury. Kilkanaście osób i zawsze ten sam scenariusz, niemal same kobiety, nie ma młodych, i tylko trzech mężczyzn, w tym burmistrz miasteczka. Gęsto i serdecznie, burmistrz okazuje się był na marszu 4 czerwca. Pełen troski i obaw o Polskę, i jak tu żyć. Gram role optymisty, wygramy, tylko jak czyścić te stajnie Augiasza. Potem z Bodzią na małą wycieczkę, pobliskie piękne stawy, rybacy moczą w wodzie swoje nadzieje. Potem kolacja u Bodzi. Mąż górnik, w samych majteczkach z wydatnym brzuchem, wita się i znika w swojej jamie. Moja gospodyni była cale życie kelnerką, ma w sobie niezwykłą energie, jest prosta, cokolwiek to znaczy, ale ma autentyczny talent poetyki, zaskakuje mnie swoim tomikiem, taki samorodek, niebywale,
Nazajutrz Kraków. Spotkanie z szefem wydawnictwa Austeria z Wojtkiem Ornatem, ma restaurację na kazimierskim ryneczku, i słynne wydawnictwo Austeria, serdecznie z nim, umawiam się na wydanie książek u niego, chętny nawet by drukować mi tomik wierszy.
W pracowni Kasi Karpowicz, młodej malarki, która odniosła wielki sukces…a w tym jej pomogłem. Lubię tą jej pracownię w starym budynku blisko plant, drewniana, stara podłoga, wszędzie obrazy, pachnie farbą..
Śpię u ludzi, których właściwie znalem tylko internetowo, a serdeczni jak rodzina. On pracował w banku na wysokim stanowisku, PiS usunęło bo by wsadzić na stanowisko swojego człowieka. Opowiada o mechanizmie wymiany kadr, to dzieje się wszędzie na niebywałą skale, stada nieudaczników, jak drapieżniki na świeże mięso, rzuciły się na posady, żelazny mechanizm, ten czas to raj dla konformistów i nieudaczników.
Nazajutrz dwa muzea, Czartoryskich i w Sukiennicach. W Czartoryskich dwa niezwykle obrazy, Rembrandta „Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem”, już z dala lśni swoim światłem i w osobnej jakby ciemnej kapliczce, jak perła w koronie, „Dama w gronostajem.” Leonarda. Ten obraz zdaje się religijny, też w tym sensie, że taka sztuka może być dowodem na istnienie Boga.
Byłem u Ornata gdy telefon, dzwoni B., moja kuzynka Magda nie żyje. Od lat po udarze, nieprzytomna w domu opieki, więc ta widomość, nie spada na mnie jak grom z jasnego nieba, w jakimś sensie umarła dla mnie, gdy straciła świadomość. A jednak jestem poruszony, to ostatnia moja tak bliska krewna, córka siostry mojej mamy, żona słynnego plakacisty Waldka Świeżego, dużo starszy od niej już od dawna nie żyje, ale pamięć jego i jej we mnie młoda.
Na dworu opadają mnie jakieś moje fanki ze Zwierciadłami pod pachną , autografy, zdjęcia i ucieka mi pociąg, co za gapa, jade następnym za 40 minut, ale gorzko mi, że nie mogę sobie ufać.
A dzisiaj płacę za swoja aktywność, budziłem się o świcie kilka razy ze strasznymi myślami, czyli jak zawsze, mam słabe akumulatory.
Kolacja u nas, Kinga Kawalerowicz i Łukasz Korolkiewicz, znakomity malarz. Przestało padać, nawet wyszło słońce, więc przez chwilę na tarasie, podziwiają nasz ogród, goście bywają czasami potrzebni, by docenić to co się ma. Jemy już w domu. Z Łukaszem przez 40 lat grywałem w tenisa, najpierw dwa, trzy razy w tygodniu, potem raz. Teraz okrutna przerwa z powodu biodra. Biodro po po operacji ma się znakomicie, ale jak na złość odezwało się drugie, i to odezwało się głośno.