wczoraj piec nam się zepsuł, nagle, późnym wieczorem, dzwonimy do faceta, który nam go konserwuje, mówi, że nie ma co wzywać po nocy elektryka, tylko on jest w stanie go naprawić, musiała pójść jakaś część. Może przyjedzie jutro. Nie ma ciepłej wody, pół biedy, stygną kaloryfery. A za oknem minus dwadzieścia. Śpię ciepło ubrany, z kapturem na głowie. Lepiej rozumiem dlaczego kiedyś spano w szlafymycah. A łoża w pałacach były otoczone kotarami.
Południe. W domu już robi się zimno. Siedzę przy komputerze okutany z kapturem na głowie, palimy w kominku, ale on dogrzewa tylko salon, pokój Antosia i sypialnie, w mojej pracowni lodówka.
Za to gorąca wiadomość od Agnieszki Holland, kończy czytać mój „Dom pisarzy”, bardzo jej się podoba książka, czasami, pisze, była poruszona. Piszę że u mnie awaria pieca a ten list mnie ociepli, wysyła mi zdjęcia z plaży w Bretanii gdzie mieszka, ludzie spacerują plażą, brodzą w wodzie.
Palimy ciągle w kominku. To nas ratuje. Przyjeżdża elektryk, specjalista do naszego pieca. Pompa do wymiany. Raczej nie ma jej w swoim warsztacie. Wymieni najdalej we wtorek. Zapachniało Syberią. Na szczęście dzwoni potem, że znowu jedzie do nas, znalazł co potrzeba, jest szansa, że poprawi piec. Jestem ostrożny, nie cieszę się na zapas.
Jest! Kaloryfery grzeją.