W Cafe Nero na Placu Unii, spotkanie z Wojtkiem Badowskim, syn dozorców na Iwickiej. Ma 78 lat, ale zdrowo i krzepko wygląda. Na stałe mieszka w Niemczech. Chemik. Wpadł na pomysł jak z elektroniki pozyskiwać metale szlachetne, z tego dobrze żyje. Nie intelektualista, ale rozumny, ma takie same poglądy polityczne jak ja. Dużo podróżuje, interesuje się historią. A jego rodzice byli bardzo prostymi ludźmi, ojciec ze wsi, był z zawodu kowalem. Mówi, mam świadomość awansu społecznego. Jego córka, już słabo mówi po polsku, jest prawnikiem bankowym, jej mąż chirurg, świetnie zarabiają, ale pracują do rana do nocy,czy tak warto, pyta Wojtek.
U Małgosi, dzieci pieką pierniczki, dorośli piją wino i jedzą. Upadłem i jadłem za dużo, też słodycze, jedzenie to jednak nałóg. Nie mam innych, ale ten też groźny.
Dostałem „Opiłki i okruszki” już po korekcie. To przejrzenia. Zastygł mi ten tekst. Nie mogę go czytać. Zdaje mi się martwy. Irytuje mnie. Może to też lęk, że znajdę coś istotnego, a teraz można już zmieniać co najwyżej pojedyncze słowa.