wczoraj, powrót w deszczu. Na chwilę do Sopotu, gdzie Krzyś Kasprzyk Wspólny obiad w peruwiańskiej restauracji przy deptaku, potem Wedel. Na Krzysia patrzę z zazdrością, zawsze w dobrym humorze, potrafi się cieszyć życiem, na każdej drobince zbuduje dobry nastrój. Sopot piękny, już prawie do końca odnowiony i umyty. Krzysio pokazuje nam wielką wille, gdzie w dwóch pokojach spędził dzieciństwo i młodość, magiczne miejsce. Nie dziwię, że tu tak często wraca, przybywając od Polski z Kanady. Mimo zmian na lepsze, nadal w Polsce razi go brak uśmiechów, skwaszenie ludzi i wiele agresji, jawnej lub tłumionej.
Wracamy siódemkę do Warszawy, to już w większości luksusowa dwupasmówka. W domu plaga much, setki ich rozmnożyły się na jakimś jedzeniowym śmieciu, Ewa od razy przystępuje do wojny, poza tym potwierdza się, że mamy, nie do wiary, prusaki. To ostanio bardzo mnie pognębiło.Budzę się pełen karaluchowatych myśli, na dodatek jakiś czarne znamię zrobiło mi się na plecach i boję się, że to czerniak. Za tydzień i tak mam być z wizytą u Pawła. Lęki hipochondryczne, zawsze mają swoje źródło w niepokoju ogólnym.
Wracając do owadów i robaków, poraża jak szybko wypełniają sobą naszą chwilową nawet nieobecność. I to one prędzej czy później będę górą, gdy ludzka cywilizacja zniknie, gdyż wykończymy ją nasza pazerność.
Marudny dzień, nawet Antoś mówi, że jest rozbity po powrocie. Z Franiem na chwilę na dobranoc, teraz dużo siedzi w tablecie, nie tylko w grach, więc zalewa go potok różnych informacji, wielu z nich do końca nie rozumie, ale działają na jego wyobraźnię. To pewnie nie zawsze jest dobre.