czwartek

Katarzyna, żona Macieja Stuhra, skarżyła się, że jej syn zaczyna czytać ksiązki ale ich nie kończy. Pocieszam ją :ja mam tak samo. A i tak zazdroszczę, bo moi synkowie nawet nie zaczynają czytać. Ja mam nie skończone dzienniki Broniewskiego i „Pierścienie Saturna” Sebalda, i wiersze Ani Piwkowskiej, i album Degasa z ciekawym wstępem, i tom opowiadań Czechowa…

Na ulicy Mrówczej, na pobliskiej komendzie policji. Prowadzi mnie na drugie piętro obfita kobieta. Mówi, że na razie sama nie wie o co chodzi, ma za wiele spraw. Ze góry papierów wyjmuje kartki. Sprawa rynien, mówi. Potakuję zadowolony, że mój telefon do otwockiej komendy przyniósł efekt. I że nie każą mi tam jechać by zeznawać. Jesteśmy już nowocześni mówi, pani komisarz. Myślę , było by to dziwne, gdyby było inaczej, w erze Internetu. Opisuję wydarzenie. Sprawnie pisze na komputerze, może nawet szybciej ode mnie, co mi sprawia małą przykrość. Daje mi potem do obejrzenia osiem portretów, czy kogoś poznaję. Wytypowałem jednego typa, jako herszta bandy. Na odchodnym powiedziała mi, że dobrze trafiłem. I powiedziała, że w samym Wawrze zgłosiło się kilku poszkodowanych, okazuje się, że „rynnniarze” bywali brutalni, gdy ktoś nie chciał płacić. We wszystkich przypadkach był ten sam scenariusz, podawali bardzo niską cenę, a potem żądali dużych pieniędzy.

Już w czas zmroku do centrum, dobrze mi znana ładna uliczka Oleandrów. Franek wynalazł tam sklepik dla deskorolkowców, gdzie są buty, które sobie wymarzył na prezent wigilijny. Drogie jak diabli, ale co robić, potem na Puławską po humus i do antykwariatu, który niedawno zlokalizowałem z książkami w języku angielskim. Sklepik zawalony książkami, z klimatem, bardzo młody właściciel. Mówię, że szukam dzienników. Nie może niczego znaleźć, w końcu znajduje listy Katarzyny Mansfield i jej dziennik, nie gruby wybór. Widzę na półce obok gruby tom publicystki Anthony Burgessa , autora „Mechanicznej pomarańczy”, mówię do chłopaka; a wie, że pan, że ja go poznałem. Osłupiał. Był rok bodaj 1992, Sztokholm. Wielka impreza w ceglanym budynku dawnego cyrku na Wsypie Zwierzęcej. Rocznica powstania wydawnictwa Brombergs, jest m inn Miłosz, Adam Bromberg przedstawia mi Burgessa. Ten staje na jednej nodze i pieje jak kogut, potem na scenie zagrał na pianinie i zaśpiewał piosenkę o pieprzeniu się. Ale pierwszy wystąpił Miłosz, (Adam wydał mu wiersze wybrane po szwedzku, gruby tom) Miłosz wściekły, dzwonił do mnie przed imprezą; „panie Tomaszu to jest cyrk, tylu autorów, jakieś śpiewy, balety, nie wystąpię, a jeśli wystąpię to tylko nago.” Wcześniej dzwonił do mnie roztrzęsiony Bromberg, „co ja mam robić, on nie chce wystąpić, zrobił mi straszną awanturę”. Wzniosłem się na szczyty dyplomacji, przekonałem Miłosza by jednak wystąpił, ale jako pierwszy, a potem poszedł demonstracyjnie do hotelu. Uznał, że to dobry pomysł. Czytano jego wiersze po szwedzku, on je czytał po polsku, duża sala pełna po brzegi, wielkie oklaski. Poeta nie poszedł do hotelu, spodobało mu się. A Burgess umarł w roku 1993, na raka płuc, więc już wtedy był śmiertelnie chory, a w takim szampańskim humorze.

Do domu, kawałek ulicą Sobieskiego w stronę Wilanowa, mieszkałem kiedyś przy Sobieskiego, są już gotowe tory tramwajowe i jeżdżą tramwaje, druga nitka szosy jeszcze w budowie. Nigdy bym się nie spodziewał , że na tej ruchliwej ulicy, na którą wychodziły okna naszego salonu, będą jeździć tramwaje.

W domu znajduję listy Katarzyny Mansfield, gruby tom, rok 70, Czytelnik. Kołatało mi w głowie, że stoją w tłumie książek na moich półkach, nie będzie to kolidowało z małą angielską wersją. Teraz tylko muszę pożyczyć tom jej opowiadań. Przy okazji zdejmuję z półki opasły tom listów i dzienników Bayrona. Znowu gromadzę po bokach łóżka książki, których nie będą miał kiedy przeczytać, a może to brak skupienia i cierpliwości. Przecież i tak zaraz wszystko zapomnę i zmieni się to w popiół. Ale popioły bywają żyzne.

PODYSKUTUJ: