wczoraj wysłałem felieton do „Przeglądu”, brakowało mi tematów, ale jak zwykle krople w końcu wypełniły dzban.
Kilak serdecznych słów od Agnieszki Holland, podoba jej się Alfabet polifoniczny”, dziękuje za wpis o niej.
Przejrzałem dziennik Susan Sontag, oczywiście karkołomny wybór dokonany przez jej syna, pisała całe życie. Świetny wstęp jej syna, ale pisze, że dokonał cenzury, gdy chodzi o sprawy seksualne , a przecież i tak są w tym co opublikowano mocne momenty. Była biseksualna. Zawsze trochę zazdroszczę biseksualnym, jakie to poszerzenie doznań. Trochę mi żal tego co pominięto. Poznałem Susan Sontag w Nowym Yorku, w 1985 roku.
Do naszej administracji, zniknął nam dowód rejestracyjny samochodu. Trzeba wyrobić nowy. Co się stało? Pyta urzędniczka. To trzeba będzie wpisać w oświadczeniu. Odpowiadam zgodnie z własnym przekonaniem, zjadła go czarna dziura, która mieszka w naszym domu. Radzi mi : lepiej niech pan tego nie pisze, niech pan napisze: zaginął w nieznanych okolicznościach. Daje mi dwa formularze. Dziwi się, że nie wypełniam ich na miejscu. Tłumaczę , nie dał bym rady, tak by mi się trzęsły ręce, mam uraz, żona wypełni. Urzędniczka najwyraźniej feministka gani mnie: robi pan z żony swoją sekretarkę.
Z Krzysiem z Toronto wymieniamy serdeczne raporty na temat naszego stanu zdrowia. On ma więcej dolegliwości, ale nie ma depresji, wprost przeciwnie, ma w sobie radość życia i potrafi je celebrować. Poza tym, on jest kilka lat z przodu, więc zalecam sobie pokorę.
Nocny telefon od Piotra Krosnego ze Sztokholmu, mówi, że namalował dzisiaj cztery pastele. Ale głos ma kiepski, od razu wyczuję depresję i stany lękowe. Mówię mu, że martwi mnie jego głos. Masz czułe ucho, mówi, chciałem się dzisiaj powiesić.