przyjeżdża fotograf i robi zdjęcia obrazu Łukasza Korolkiewicza, do jakiegoś katalogu. Bardzo poważna operacja i sporo profesjonalnego sprzętu. Pyta o tytuł obrazu. Okazuje się, że nie znamy. Dzwonię do Łukasza, ten zafrasowany mówi, „wiesz, ten obraz nigdy nie miał tytułu. Spróbuję coś wymyślić.” Łukasz niezwykle ciemno mówi o naszej sytuacji, przegramy na pewno wybory, nie ma wątpliwości. Mówię, niemożliwe, wtedy zwariujemy. Ona na to: ja już zwariowałem.
Skończyłem czytać biografie Stanisława Witkiewicza Natalii Budzyńskiej, miałem na początku wątpliwości, ale bardzo ciekawa i bogata w fakty. Zręcznie wpleciony wątek syna, czyli Stasia, zwanego potem dla odróżnienia od ojca Witkacym. Biorąc pod uwagę wielki dorobek i zasługi ojca, zdumiewa, że syn tak go przyćmił. Bo był nowatorem, oryginałem, odkrył nowe drogi pisania, malowania i myślenia. Teraz będę czytał (po raz drugi) cztery tomy listów Witkacego do żony. Zdążyłem je zapomnieć, więc to będzie porywająca lektura.
Wygładzam i pieszczę nowe opowiadanie. Takie sobie, ale dobrze, że je napisałem.
Nie wyszedłem na spacer bo deszcz, wcześniej padał przez chwilę śnieg, teraz tego żałuję. Noga z każdym dniem sprawniejsza. Zmuszam się by używać dwóch kul, bo jedna wystarcza. Z powodów medycznych podobno powinno się używać dwóch. To są nowe teorie. Chodzi pewnie o odciążanie zoperowanej nogi.