chory poniedziałek
o świcie poczułem, że jakoś nie mogę znieść mojego stanu rzeczy, więc wstałem z łóżka by pójść do łazienki.. wszystko mnie bolało, a miało prawo po tenisie, ale też jakoś mdło, zimno i potknie… w lustrze spojrzała na mnie stara gęba bardzo zmarnowana i ledwie do mojej podobna…chciałem jakoś pozdrowić tego nieszczęśnika, ale nie miałem siły.. obmyłem mu pysk.. pochyliłem się i nagle poczułem…że wiruje mi wszystko. Nie czułem, że upadam na posadzkę z malutkich białych kafelków, przetykanych srebrnymi, co nam je tak przemyślnie zaprojektowała Marysia.. Miałem wrażenie, że uderzyłem się boleśnie w kolano, ale tego nie czułem. I trochę takie uczucie jakbym znieczulony się złożył, jak domek z kart.. Nie przestraszyłem się, gdyż pamiętałem, że już dwa razy w życiu coś bardzo podobnego mi się zdarzało.. Zawsze to samo.. dobrnę jakoś do lustra, spojrzę w nie i jakbym sam siebie znieść nie mógł padam nieprzytomny… Właściwie śmieszne – pomyślałem. Jakoś wstaję. Na korytarzu pierońsko zimno… I nagle znowu się składam… Ewa mi potem mówiła, że miała wrażenie, że jakieś meble upadają. Leżę na tej podłodze, jest bardzo zimno i to właśnie przyjemne, jakby ktoś mnie chłodził i cucił.. Poleżałem sobie tak trochę i… do najbliższego łóżka Antosia, który u cioci.. a tam już całkiem przyjemnie…. Oj, to był trudny dzień… zmaltretowany po ciężkiej nocy wiozę Ewę i małego do Centrum Zdrowia Dziecka, na szczęście Centrum tuż obok nas.. zostaną tam trzy dni… U Ewy , gdy była w ciąży wykryto jakieś ślady toksoplazmozy…. u małego potem też jakby ślad, więc na wszelki wypadek trzeba to przebadać. Szpital wypada trochę przypadkiem… wystarczyłyby bodaj badania laboratoryjne…ale gdy lekarka w Centrum zobaczyła skierowanie, uznała… pojadając kanapkę i malując się przy okazji…, że może warto małego dokładniej przebadać.. Jak się zdaje szpitalom czasami zależy w określonym czasie i kategorii diagnoz, wypełnić plan , gdyż za pacjentami idą pieniądze. To pewnie kolejny absurd polskiej służby zdrowia. Lekarka która teraz bada Frania mówi, że tak zdrowego dziecka dawno nie widziała.. ..i dodaje – my też się czasami zastanawiamy, czemu szpital wykazuje taką gorliwość w zatrzymywaniu zdrowych pacjentów, kiedy ciężko chorzy bywa, że długo czekają… Na samo przyjęcie też czekamy.. to u nas zawsze ciągnie się niemożliwie.. Podchodzi do mnie jakiś lekarz.. mówi, że poznaliśmy się dawno temu, miał mój tomik wierszy z dedykacją, ale stracił go przy rozwodzie…… Ufff, instaluje ich w końcu na 10 piętrze, w oknie widok na nasze lasy okoliczne… gdzieś w nich tonie nasz dom…. Wracam do domu i czuję, że zdycham.. mam wysoką gorączkę….Łóżko wita mnie szeroko otwartymi ramionami… Śpię przez prawie cały dzień… a moje lekcje coraz bardziej nieodrobione… Kilka telefonów, które okrutnie mnie meczą… też od mamy.. nie mam siły gadać…dzwoni nawet od sztalug Łukasz.. pyta czy może w czymś pomóc, coś przynieść… Na szczęście dobra ciocia sama proponuje, że potrzyma u siebie Antosia co najmniej do jutra… Antoś przez telefon niezwykle dobitnie i wyraźnie mówi – „tata, ja ciebie bardzo kocham.. wiesz…” Nie muszę więc w malignie jechać na Ursynów.. tylko wieczorem zawożę Ewie materac do spania i kilka rzeczy… Potem błądzę podziemnymi pustymi korytarzami tego molocha, celowo nie celowo ….chcę oswoić to miejsce…ów szpital zawsze mnie przygniatał…. jego wielka i ponura bryła. Pomnik bez-Boga … Cierpienie dziecka jest zawsze wymierzone w Boga -..nie da się pogodzić jego dobroci z cierpieniem dzieci… Dlatego drogi Panie, ja nic a nic w Ciebie nie wierzę… Na progu już zamkniętej kaplicy widzę, jak młody ojciec żarliwie się modli.. I co….? Przecież nie powiem mu, że modli się tylko do swojej nadziei.