Za oknem jesień udaje wiosnę. A je nie potrafię nie myśleć, że listopad za pasem.
Wczoraj przed spotkaniem z M. chwilę siedziałem w parku na przeciw pomnika Szopena dłuta Szymanowskiego. Wielkie słońce, snują się rześkie pasemka chłodu. Na trawniku, przed stawem okalającym cokół, dziewczynki, pewnie trenujące gimnastykę, z wdziękiem wyczyniają cuda ze swoim ciałem. Drzewa zaczynają się czerwienić. Ten pomnik hitlerowcy wysadzili w powietrze, odtworzono go w 58 roku. Byłem z rodzicami na odsłonięciu. Tłum ludzi, wszyscy o wiele wyżsi ode mnie opada płachta, patrzę ale nie wiem co to jest? Jakieś dziwadło. Nagle z tłumu słychać głos dziecka, jak dokładnie pamiętam jego brzmienie ” Co to za zwierzę” I wybuch śmiechu. -Kto to – pytam mamy? – Mały Kot – odpowiada. Jeszcze bardziej się zdziwiłem. Dopiero po latach pojąłem, że dziwny kształt do Szopen pod wierzbą, bardzo secesyjna rzeźba, bardzo zresztą piękna. A zawołał synek Jana Kotta , słynnego krytyka, wykładającego potem w Stanach. Z Michałem grywałem tenisa w roku 1985 w Nowym Jorku, W Stony Brook spotykałem się z jego ojcem. Zabawne formy erotomanii na jakie cierpiał to już inna opowieść.
Dzwoni Marcin, sąsiad, czy pojadę z nimi protestować przed Sądem. Mówię, ze chętnie, ale nie mam czasu, a tak naprawdę to mi się nie chce. A teraz mi wstyd. Na ile nam jeszcze starczy energii by protestować? Ja w ogóle jadę na jej resztkach.