poniedziałek

biorę prysznic, gdy Ewa nagle otwiera szklane drzwi obnażając moje obnażenie – szerszeń w domu – taki wielki – pokazuje. W ręku ma packę na komary. I rusza na polowanie. I zabiła nieboraka. Tak mi się porobiło, że nie mogę zabić niczego co żyje, oprócz komara i wyjątkowo natrętnej muchy.

A wieczorem żona przybiega z kleszczem, którego znalazła u Frania podczas kąpieli.

Dzień między szerszeniem a kleszczem. Oba zostały zamordowane. Szerszeń to niepokój na chwilę,  kleszcz na dłużej.

W międzyczasie bylem w redakcji. Tam też wielki niepokój.

Czemu nie bylem na Kongresie? Musiałbym wstać o 7 i przebijać się przez korki. Gdzie zaparkować? Tłok, tłum zgiełk. Nie stać mnie było na to. Zachmurzyło mi się wyraźnie, może jutro się przejaśni. To wszystko jednak słabe tłumaczenie, skoro miałem być gościem honorowym.

Muszę być w czwartek w formie. Jadę do Nowej Soli i do Głogowa. W Nowej Soli wykład o Leśmianie.

PODYSKUTUJ: