Spotkanie z Magdą w kawiarni na Placu Unii, wiozę jej książki „Antoś i jeszcze ktoś” dla szkoły, gdzie ma być spotkanie z dziećmi. Słucham w samochodzie Dostojewskiego. Trafiam na fragment gdzie pisze niechętnie o Polakach. Pisarz nie lubił Polaków, nawet więźniów tych politycznych, za ich dumę i wyniosłość. A czasami za to co można by nazwać – honorem szulerów.
Nie czuje się dobrze, więc strach, że zmora wraca. Piszę Iwicką…..dzieci szykowane na urodziny kolegi, sąsiada, to duże przedsięwzięcie na mieście. I nie ma jeszcze prezentu. Ta moda na huczne urodziny, kłopotliwa i kosztowna.
Coraz gorzej się czuję, to nie do wiary, ale jak się zdaje znowu się zapadam. A przecież nie miałem w domu jakiś dużych stresów. Czy mam siły na powtórkę z rozrywki? Nie mam. Kto by miał.
Rodziny bezmiernie mi żal, dzieci. Nie mogę przecież życia spędzać w szpitalu. Moja wiara w elektrowstrząsy, jest faktem, ale czy jest mocna? I jak w takiej sytuacji zarabiać na dom? Może histeryzuje, może to tylko wahnięcie nastroju, ale znam już moją zmorę i wiem jak się zachowuje. Wychodząc ze szpitala dostałem podwójną dawkę leku który od niedawna biorę. Może jeszcze nie załapał? Karmienie się złudzeniami to nie jest moja mocna strona.