znowu nie mogłem zasnąć, ale nastawiłem budzik na 10,30. Takie leżenie w mroku, to leżenie w zupie własnych myśli. Franio w nocy wymiotował. We dwójkę nad nim, ze wspólnym współczuciem i troską. Mało co tak zbliża, jak wspólna troska i niepokój o dziecko.
Trochę lepiej się czuję. Tylko trochę. Co będzie jak wyjdę z depresji przed elektrowstrząsami? Tu musi decydować lekarz i są tu pewnie jakiś reguły gry. Z tym szpitalem, to też bieda z powodu promocji „Osobistego przewodnika po depresji” . Premiera książki właśnie w środę, kiedy jadę do szpitala.
Z Antosiem na spacer do pobliskiego lasu. Widzimy pierwszego motylka cytrynka i rojące się miasto mrówek. Jeśli poruszył mnie ten motyl, to chyba lepiej się czuję. Jego barwy na tle szarego, jeszcze uśpionego lasu.
Felieton do Przegladu, do Zwierciadla, probuje pisać wiersze, ale depresja spopiela im skrzydla. Antosia ucze grac w okrety, w bitwe morska, byly rozne nazwy tej gry na papierze w kratkę, lubilem ją kiedy bylem dzieckiem.
Sami w domu , dobre i ładnie podane jedzenie, chociaż ja bez apetytu. Franio nadal z gorączką, śpi teraz biedaczek. Rano wpadł w wielką rozpacz, bo chory nie mógł wyjść do ogrodu szukać tego co przyniósł króliczek. Długo cierpiał z tego powodu. Jak bym go opatulił i puścił na chwilę na dwór . Bardziej mu zaszkodziła ta rozpacz.
M. przez telefon, opowiadał mi jak „dobra zmiana” przyszła do jego firmy. A to firma nie byle jaka. Nowy dyrektor, pisowiec z jakiegoś małego miasteczka. Oni rozpieprzą gospodarkę, mówi. Ten człowiek już rozwala, to co żeśmy budowali przez tyle lat.
Antoś ma mytą głowę, to poważny zabieg. Franio u mnie, pokazuje mi swój rysunek , rakieta słońce, ziemia i zimno, w postaci niebieskiej kuli. Ziemia jak trzeba, trochę niebieska, trochę zielona. Opowiada niestworzone rzeczy, a ja nagle przytulam go i zaczynam płakać, do szpiku kości, całym sobą. Nad sobą, nad nim, nad ludzkim losem.
Zauważyłem, że płaczliwość pojawia się w lżejszej formie depresji. Jak się pogarsza stan, już nie ma łez. I dotyczy to jednako kobiet i mężczyzn, którzy nigdy nie płaczą.
Gdzie podział się ten czas, gdy przed zaśnięciem pisałem wiersze?