okropnie jest….wielka pokusa nieistnienia….na szczęścia nie mam pod ręka jednego prostego środka. A to mozolne wyłuskiwanie tabletek, zniechęca. Na razie. Upiorność tych stanów, że nawet o dzieciach się nie myśli, a to niewybaczalne. Jakby część duszy się oberwała i nieznośnie uwierała. Człowiek jest w stanie zrobić wszystko, by to ustało.
A to wszystko paradoksalnie zbiegło się z ostateczną korektą książki, gdzie o takich stanach pisze. I jest o tym rozmowa w ostatnim Sensie, gdzie o tym mówię też pełnym głosem. Wtedy też bardzo źle się czułem.
Tytuł mojego pierwszego tomiku poetyckiego” Bez usprawiedliwienia”, nie mam siły by sprawdzić rok, pewnie 1974?
Ewa prasuje…jakby nigdy nic.
Jeszcze mnie wkurza nowa komisja w sprawie smoleńskiej katastrofy. To otwarcie drogi obłędu… Myślę ja sam w innym obłędzie.
Powinienem odrabiać swoje lekcja pisarskie, a nie mam na to siły, tylko ten blog.
Co do tomiku pomyliłem się o cztery lata, nieźle.
U Julka po recepty, kochany, ale też szczęśliwy człowiek. Umie ładnie żyć i ma za co, i to wspaniałe usposobienie. Potem szukanie po aptekach moich” trucizn”, tu nie ma ,tam nie ma. Ale wszystko lepsze niż bycie sam na sam ze sobą.
Przeraża mnie jak szybko się obsunąłem i jak głęboko. I że tyle już wiem o tej chorobie, że wiem, że z tego szybko nie wyjdę. Oczywiście kołacze mi się też myśl, że nigdy. A to „nigdy”, typowe dla depresji.
Już północ. Typowy dla stanów bardzo złych lęk, przed snem, który zwykle jest ulgą, ale który prowadzi od jutra ,a strach pomyśleć co może być jutro….