wysyłam felietony do „Przeglądu” i do „Zwierciadła” . W Ferio, skracanie spodni, pokusa zjedzenia loda, której jak zwykle ulegam.
Kolacja z Andrzejem Zwanieckim, w restauracji na Krakowskiem Przedmieściu, blisko kościoła św Anny. Mieszka w Waszyngtonie. Jest nasz przyjaciel, wybitny malarz, Łukasz Korolkiewicz i jego żona Kinga Kawalerowicz i moja Ewa. Andrzeja nie widzieliśmy 7 lat. Więc wzruszające spotkanie. Andrzej okropne rzeczy opowiada o Stanach, mówi, że nie zdajemy sobie sprawy jak wieje tam grozą, Trump szaleje, jego najemnicy zakuwają w kajdanki i porywają ludzi z ulic, podejrzanych o nielegalny pobyt. Gwardia Narodowa na ulicach wielu miast, jakby był stan wojenny. Jak u nas za PiSu, jest próba opanowania sądów i przejęcia mediów przez prawicę. Pachnie jeśli nie faszyzmem, to Orbanem. Żona Andrzeja dostała z tego wszystkiego nerwicy lękowej. A tak to wiele rozmów o podróżach, trochę o sztuce. Andrzej funduje kolację, płaci 1500 zł, takie czasy. Żegnamy się serdecznie i z małym wzruszeniem, bo gdybyśmy mieli się spotkać znowu za siedem lat, byłoby to być może dla niektórych z nas za późno.