wczoraj spotkanie u Małgosi, za dużo wypiłem, ale smakował mi alkohol i dobrze na mnie działał, co rzadkie.
Nie wiem, czy za karę straszny sen, chyba najstraszniejszy jako miałem w życiu, minęło już tyle godzin a wszystko pamiętam, zaczęło się jak zawsze w moich snach, że w obcym mieście nie mogłem trafić do hotelu, padła komórka, zapomniałem ładowarki a potem działy się rzeczy niewyobrażalne. Obudziłem się, była szósta, cały w trwodze, nie mogłem się otrząsnąć z tego snu, bałem się ponownie zasnąć, zasnąłem, obudziłem się z dziwnym uczuciem w ustach, wypadły mi dwa zęby, okazało się, że to implanty. Implanty nie mają prawa wypadać. Więc znak, że rozpadam się. Te implanty zdają mi się puentą tego snu.
Cały dzień okropne samopoczucie.
Udało mi się po południu pójść na spacer, wszystko kwitnie, listki rozwijają się, pobliskie dorosłe magnolie pełne fioletowych kielichów, a nasza maleńka jeszcze się zastanawia, czy zakwitnąć. Ale jak się jest w depresji, piękno świata uwiera i boli, bo jest jakby przeciwko nam.
Zbliża się północ. I lepsze samopoczucie. I nadzieja, że niż jutro minie.