poniedziałek

Trudna noc, co chwila się budziłem i musiałem biec, dosłownie biec bo potrzeba była nagląca. A nie wiem czemu poruszałem się chwiejnie i niepewnie. Wracając o trzeciej godzinie do łóżka przewróciłem się, już w swoim pokoju. Był hałas bo potrąciłem małą półkę. Wcześniej drzwi zamknąłem i leżałem plecami wsparty o te drzwi. Chciałem wstać, nie mogłem, nogi jak waty, ręce jak z waty. Jakbym miał 90 lat. Ewa obudziła się i przybiegła. A ja nie mogłem nawet odsunąć się od drzwi. Blokowałem je i Ewa nie mogła ich otworzyć. Odsunąłem się, ale z takim trudem, że byłem cały mokry. W końcu weszła do pokoju, próbowała mi pomóc wstać, nic z tego. Oczywiście pomyślałem, że to może być wylew. Z niebywałym trudem udało mi się przyjąć pozycję na czworaka i dopełznąć do łóżka. Ewa chciała wzywać pogotowie, ubłagałem ją by tego nie robiła. Franio pękał że śmiechu jak się o tym wszystkim dowiedział, tak go kocham, że nie było m wcale przykro, że się śmieje, dla mnie to nie było śmieszne, ale bardzo lubię jego śmiech.

Obudziłem się w niezłej formie. Ewa ma teorię, że wziąłem te same leki dwa razy. Wczoraj rzeczywiście byłem nieprzytomny i mogłem to zrobić. Nie widzę innego wytłumaczenia. Biorę maksymalne dawki, więc mógł być taki efekt. Ale po tym doświadczeniu mam mały uraz i chodzę niepewnie po schodach.

Znowu przesypiam część dnia, sen typowy u mnie, męczący. Nie pamiętam gdzie postawiłem samochód i nie mogę go znaleźć. Chociaż sny mógłbym nieć dobrotliwe, nic z tego.

Ten dzień zmarnowany , gdy chodzi o pisanie.

PODYSKUTUJ: