oddaję książkę w bibliotece, mają już mój „Alfabet polifoniczny”. Wpadam na chwilkę do Mariusza, wulkanizatora, lubię go, dorobił się biedak cukrzycy, wychudzony mówi, popatrz na mnie, a lekarz mówi abym się odchudził.
W ogrodzie strzelanie z pistoletu, Franek ma do tego talent, i ping pong. W telewizji półfinał Rolanda Garrosa i zwycięstwo Świętek. Żeby jeszcze tylko lepiej mówiła, ale może za wiele wymagam.
Widzę, że moja książka już dotarła do co najmniej dwóch osób z listy, którą dałem Iskrom. Czyli z dnia na dzień, bo miano ją wysłać w środę, aż trudno uwierzyć. Dzwoni Iwona Smolka, oszczędna i surowa w sądach, zachwycona książką. Podobnie Ania ze Świebodzina.
Wielkie zmartwienie bo Antek i Franek niemożliwie kłócą się ze sobą i są nawet wobec siebie agresywni. Tak kochani przez nas, zdają się siebie nie lubić. Bardzo się tym trapię. Jakby nie dosyć było innych strapień.
Jakaś afera z żołnierzami. Jak słucham co gadają nasi nacjonaliści, mam wrażenie, że wydalają ustami. I ten Duda, kiedyś bym nie napisał , że osioł bo uważałbym, że jednak nie wypada, bo to legalnie wybrany prezydent, teraz uważam, że to łagodne określenie. Czasami sam sobie współczuję , że skazałem siebie by komentować politykę. Kiedy indziej myślę, że to przywilej, bo to autoterapia, trochę jak przeklinanie.