piątek

do centrum Warszawy, okolice Dworca Centralnego, gdzie rośnie las wieżowców, podziemny labirynt i też podziemny Mac Donald, gdzie jesteśmy umówieni z Antkiem, który jechał ze szkoły. Chłopcy jedzą hamburgery i są szczęśliwi. Potem jedziemy w okolice Muzeum Narodowego. Wystawa: ” Przesilenie. Malarstwo Północy 1880–1910”. To pierwsza w tej części Europy przekrojowa wystawa sztuki nordyckiej przełomu XIX i XX wieku. Sztuka skandynawska, podobnie jak Polska, była uparcie przeoczana przez kulturalne centra Europy Zachodniej. Ale pomału zaczęto odkrywać to malarstwo , najpierw chyba malarstwo duńskie, i sztuka skandynawska przenika teraz do wielkich muzeów świata. Oby to samo stało się z malarstwem polskim. Bardzo dobrze, że na tej skandynawskiej wystawie, jest też kilka polskich obrazów, które ukazują jak zaskakujące są podobieństwa miedzy sztuką Skandynawska i Polską, jak potężny był duch tamtego czasu. Ciekawa jest dla mnie ta czarna, depresyjna nić, która obrazy północy, ile ciemnych barw, jak inne światło niż w sztuce południa. Dla mnie wystawa szczególnie wzruszająca, bo mieszkając przez cztery lata w Sztokholmie, byłem często gościem Narodowego Muzeum, odwiedziłem je też w zeszłym roku, a z kolei gdy jeździłem promem ze Sztokholmu do Helsinek, zawsze zachodziłem tam do muzeum . Więc na tej wystawie spotkałem wiele znajomych obrazów. Jak spotyka się dobrych znajomych, którzy teraz siedzą w innym towarzystwie w nowych fotelach.

Dzieci oczywiście marudziły. Co psuło nam przezywanie wystawy, ale były zmuszone oddychać muzeum, może więc nabędą coś choćby przez osmozę. Na dworze zimno, wiatr, ja kuleję, od miejsca gdzie zaparkowaliśmy spory kawałek, dużo przejść po schodach, wyjątkowo ponure to przejście pod Mostem Poniatowskiego, więc dla mnie było to niemal górskie wyzwanie. Okropne uczucie pewnego zniedołężnienia, i nadzieja, że operacja mnie odmłodzi, ale to niepewne, bo kręgosłup, czyli stelaż, na którym wisi moje ciało z kiepskim stanie.

Wracając do domu, Ewa przegapiła nasz wjazd na wielkie skrzyżowanie przy Marsa, a to trasy szybkiego ruchu, więc za taki błąd się płaci czasem i nerwami. W puencie wpadamy do czynnego od trzech dni barku wietnamskiego w naszym międzyleskim „city”, wygląda dosyć porządnie, ogromny wybór dań, jedzenie niezłe, trzeba tylko będzie znaleźć tam potrawy dla siebie. Franio poszedł do toalety i długo nie wracał, co nas zaniepokoiło i słusznie, zatrzasnął się w kabinie. A więc cos co mi się często śni. Twierdził potem, że przejął się tylko tym, że mu jedzenie ostygnie.

PODYSKUTUJ: