niedziela

wczoraj wieczorem wróciłem z Czechowic Dziedzic, gęste dwa dni. Wsłuchuję się teraz w siebie, czy nie padną mi akumulatory. Wiele spotkań, czytanie wiersze, wszystko pulsowało do poezji. I nie szkodzi, ze to byli zwykle, nie zawsze, poeci, kilkadziesiąt osób, z trzeciej ligi, lub nawet z ligi okręgowej. Wszyscy zakochani z poezji i na dodatek pewni swojej wielkości. Jest tym coś tragikomicznego, ale też wzruszającego. Organizator tylko częściowo współfinansował ich przyjazd, w sporej części opłacali go sami. Ja byłem na innych zasadach jako gość specjalny. I tylko ja miałem osobny wieczór autorski. Sala pełna po brzegi, ale to sami przyjezdni, ani jednej osoby z miasta. Powiedziałem, jesteśmy jak wyspa osobna. A pomyślałem oni są samożywni. sami sobą się karmią. Jestem z nich, ale ja też jestem osobny, ja nie potrzebuję stada. Oni chociaż tak skupieni na sobie, wspierają się nawzajem , turyści poetyccy. takich grup sporo w Polsce. Byłem na podobnym spędzie w Sieradzu, pisałem kiedyś o tym. Nie chcę by wyglądało, że się wywyższam, chociaż jednak jakoś się wywyższam czy ze kpię ze zjawiska, trochę kpię szanując. Potem turystom sprzyja brak definicji poezji, brak jasnych kryteriów. I biały wierz. Kiedyś rym ujawniał jednak przynajmniej jakąś biegłość rzemiosła lub jego brak. Teraz to wszystko rozmyte.