wczoraj cały dzień 100 km od Warszawy u przyjaciół. Wynajęli domek na tydzień. Tam dwóch chłopców, którzy szaleli z naszymi od rana do nocy. Ten domek niezwykły, z 18 wieku, kryty strzechą. Przepięknie malowany biały, niebieskie okiennice, wnętrza urządzone w dawnym stylu. To pozostałość po holenderskim osadnictwie , tak, od 16 wieku w Polsce osiedlali się Holendrzy, nie stawali się chłopami pańszczyźnianymi, lokowano ich na specjalnych prawach na podmokłych terenach, bo mieli umiejętność ich osuszania. Jak bardzo musieli się wyróżniać na tle nędzy i brudu ówczesnej polskiej wsi, skoro nawet dzisiaj ta wiejska holenderska chałupa uderza swoją urodą i dbałością. Trochę jeździmy po okolicach, wszędzie zmiany na lepsze, bywają oznaki dobrobytu, ale nadal góruje brzydota, ona wpisana w ten krajobraz od stuleci i jest na stulecia. I wszędzie wisi Duda, już wygrał, więc jako oznaka miłości i triumfu, żal go teraz zdejmować. Ten Duda ma wiele wspólnego z estetycznym zaniedbaniem Polski, jego kampania, jego załganie, jego oblicze.
W pobliżu tego domu dąb kilkusetletni, stoi jak wielkie wspaniale przedpotopowe zwierzę. Słyszę jak oddycha. Dotykam jego grubej, głęboko pomarszczonej skóry. I odczuwam nabożny niemal szacunek dla tego stworu.
Zło w sferze publicznej stało się dotykalne, pokrywa przedmioty, najczęściej jednak unosi się w powietrzu.