Do galerii Arte na Krakowskim Przedmieściu, wernisaż Kasi Karpowicz.
Baśniowe jest Krakowskie Przedmieście w iluminacji świątecznej. Bez trudu znajduję parking na Karowej, obok dawnej siedziby Zwierciadła. Żal tego pięknego miejsca. W Galerii sporo ludzi, mało znajomych. Jest mama Kasi , malarka Anna Karpowicz – Westner Jest Wojtek Tuleya, właściciel galerii, znam go do lat, pytam, czy nie mylą go z bratem Igorem, słynnym sędzią walczącym o niezależne sądy, wiem, że mylą, muszą mylić, podobieństwo jest uderzające mimo ośmiu lat różnicy. Mylą, mówi, ale nikt nie był agresywny. Z właścicielką galerii na Freta umawiam się w sprawie obrazów Piotra Krosnego.
Zaczepia mnie radca Szumski, tak radca ambasady w Sztokholmie, za mojego tam pobytu. Wydawał mi się wtedy szczurowaty, z dawnej nomenklatury, ale teraz serdeczny, zbiera obrazy, chociaż ma mieszkanko 60 metrów, zakochany w malarstwie Kasi. Nigdy bym go nie podejrzewał o pasję do sztuki. Może się dobrze zestarzał. Ostrożnie z ocenianiem ludzi.
A obrazy Kasi piękne, chociaż wolę jej poprzedni okres, czy okresy.Sama Kasia śliczna, z płonącymi ustami.
Od kiedy uzmysłowiłem, sobie jaka jest rola przypadku w życiu, że wszystko wyłania się z milionów zbiegów okoliczności, nieustannie dostaję zawrotów głowy. Wojtek przedstawia mi swoją córkę, ma 15 lat. Znam żonę Wojtka, Kasię, pracowaliśmy kiedyś w Twoim Stylu, przyjaźniliśmy się. To oczywiste, że miałem jakiś oczywisty, ale nie do określenia wpływ na to, kiedy i jak Kasia i Wojtek poczęli swoją córkę. Ewentualnie więc w jej miejscu byłaby jakaś inna osoba, niekoniecznie płci żeńskiej, o innym wyglądzie i charakterze. Patrzę więc na tą dziewczynę i czuję się jej współtwórcą.