stygnę po podróży. Wracam w myślach do Goerlitz, miasto nie tylko niezwykle dzięki swojej urodzie, a też dlatego, że jest graniczne i styka się z polskim Zgorzelcem. Granicy nie widać, biegnie z nurtem Nysy, tam gdzie brzegi łączy kładka dla pieszych nie czuje się różnicy cywilizacyjnej, też dlatego, że po polskiej stronie zbudowano ciąg domów, wzorowanych na starych kamieniczkach i te repliki są wyjątkowo udane. Jak na dłoni widać, że współczesna architektura, nie może się w estetyce równać ze starą.
Starówka Goerliz cala już odnowiona, wypieszczona wymyta po brudach i zaniedbaniach NRD. W latach 1995–2016 anonimowy darczyńca przekazał ponad 10 milionów euro na potrzeby miasta. Z tych środków wyremontowano dwie trzecie kamienic starego miasta. Goerlitz to jedno z nielicznych niemieckich miast, nie zburzonych w czasie wojny. O ileż piękniejsza byłaby Europa, tez Polska, gdyby nie pożar ostatniej wojny światowej. Wieczorem w niewielu oknach Goerlitz palą się światła, większość mieszkań pustych. Ludzie uciekają z tego miasta, bo nie ma tu pracy. Miasto żyje z turystyki i z kina, kręci się tu dużo filmów, bo jest pięknie. Ale w licznych kawiarniach i restauracjach pełno. W tej gdzie usiedliśmy, okazuje się że właściciel jest Polakiem, pracują tu polskie kelnerki, bardzo nam życzliwe.
Właścicielka hotelu, spaliśmy pod miastem po niemieckiej stronie, mówi, że nie ma tu energii, za to czuje się ją po polskiej stronie, gdzie wiele się dzieje.
W Polsce pachnące nowością luksusowe autostrady, tylko jakiś bilbord antyaborcyjny, tylko jakiś chamy wjeżdżające w wielkim pędzie w błotnik, poganiający światłami, won z szybkiego pasa, tylko w radiowym serwisie polityczne wiadomości, przypominają, że jesteśmy w strefie skażonej.