Środa
Czas przed wyjazdem… wylatuję do Ziemi Świetej w piątek rano…czas gęsty, ale jakby bez kolorów, więc nie mam kiedy i co pisać. Rano „napięcie przedszkolne”, to już jest zjawisko poranne i stałe… Potem do syna .odwieźć mu samochód, jest tylko Liliana, ma nosa psychologicznego i już się mnie nie boi, więc dobrze nam się rozmawia…Jej pies, długowłosy wilczur kradnie mi opaskę na głowę i nie chce oddać, nikt nie śmie mu ją zabrać…Oni też rozpuszczą swoje dziecko, które już w sierpniu krzyknie- jestem! Powrót metrem i autobusem…metro, którego właściwie nie znam, nie- tłoczno i luksusowo, autobus też sprawia mi radość – niezwykle przeżycia człowieka, który patrzy na miasto tylko znad kierownicy samochodu. Dziwne uczucie lekkości bez wozu… daje on niby skrzydła, ale cały czas czuje się łańcuch , którym te skrzydła są przyczepione do tułowia… U mojej byłej żony.. to głupio brzmi… była żona -nie ma dobrego określenia. W naszym kiedyś współnym mieszkaniu, w dzielnicy, którą zaprojektowała Halina Skibniewska na początku lat 70 . (rozmawialem z nią kilka lat tamu na jakimś architektonicznym sympozjum, które prowadziłem). Skibniewska zmarła bodaj tydzień temu –pamiętam jak wizytowała swoją dzielnicę w latach 70…przerażały ją byle jakie ogródki na parterze. Teraz byłaby zachwycona…nowy czas niezwykle bujnie je rozkrzewił i upiększył . Ależ grube i wysokie drzewa i krzewy, które pamiętam malutkimi dziećmi. Ich skóra pomarszczona. A nasza? W E. widzę nagle jej matkę.. ona pewnie we mnie, mego ojca. Ale się porobiło. Mieszkałem tu od roku 74. do 90, kiedy wyjechaliśmy do Sztokholmu. Tyle lat i wspomnień, a teraz wszystko pokruszone i mieści się w dłoni…Kiedy ją otworzę, mogę to zdmuchnąć….