Dziwnie się czuję, jakbym był zawieszony między otchłanią depresji, a stanem „jako tako”. Podsypiam za dnia, mój mózg jest doprawdy ułomny i nie mogę być pewnym dnia ani godziny. W każdej chwili mogę się zapaść, to jak chodzenie po polu minowym.
Wczoraj pisałem o nekrologu Krystyny…A przecież kiedyś dostała drugie życie. Rok 1991? Była w samolocie który wzbił się do lotu na lotnisku Arlanda, w drodze do Polski i nagle zgasły mu silniki. Lądował lotem szybowym ścinając czubki sosen, pękł na trzy części zarywając się wysokim śniegu. To cud, że nikt nie zginął. Jak dzisiaj pamiętam jak Krysia mi o tym odpowiadała, zawsze podniecona, wtedy płonęła.