Do czwartej w nocy, czy jak kto chce do czwartej rano, czytałem Dzienniki Nałkowskiej, rok 1952. Polska pogrążona w mrokach stalinizmu, pisarka szybko zmierza do śmierci. Wstrząsające dla mnie są te dzienniki, też dlatego, że tam kłębi się tłum ludzi, których znalem, choćby z dzieciństwa. Dzięki niebywałym, legendarnym już przypisom Hanny Kirchner, ją też znam, dowiaduję się jak dramatyczne i bogate biografie mieli wtedy ludzie (dzięki wojnie), też ci, których o to nie podejrzewałem. Niebywały spektakl. Już niemal wszyscy aktorzy jednak zeszli ze sceny na cmentarze.
Właśnie czytam przypis do nazwiska Marek Rudnicki, (nie mylić z Adolfem ) Spotyka moją mamę na Placu Unii , rok 50, uwodzi ją bo nie wie, że ona jest w ciąży. Wybitny ilustrator, malarz. Wyjechał w 56 roku, wielka kariera we Francji.
Paryż rok 85?, brzeg Sekwany, ten niewysoki o ładnej twarzy szpakowaty człowiek, wyciąga do mnie rękę- Marek Rudnicki.
Dzieckiem był w warszawskim getcie, potem w AK , walczył w powstaniu, obozy, ucieczki…