To był chyba piątek
Czas, kiedy każde przebudzenie jest rozczarowaniem. Tak, jednak o tym co najważniejsze nie myśli się, nie pisze, to się tylko przeczuwa…Czasami może w poezji, ale już zawsze po czasie.. W NFZ na Chałubińskiego, po darmowy gorset dla mamy, jakieś stemple, powinni w szpitalu, ale coś… ktoś… tamto , owamto ….i trzeba tu… Lekarz nawet ubolewał. Wielka hala, tłum na ogół pokorny, z numerkami, ale nie na rękach, a w dłoniach, tylko czasami ktoś się wścieka. Ale jak już , to purpurowo! Bez sensu, kiedy patrzy się na to z boku. Mam sto numerków do czekania. To pewnie zdążę… zdążę nie zdażę, do pobliskiego Mariotta, gdzie sczęśliwie jest biuro El Al. Czas wykupić bilet do Izraela. Dostałen go rok temu i tak to wtedy opisałem: W środku nocy wielka hala zatłoczona po brzegi, tobołki ludzi są wybebeszane, a dalej połykane przez maszyny i wypluwane. Setki śledczych przesłuchuje wszystkich patrząc głęboko w oczy: co żeś człowieku u nas robił, kogoś spotkał, coś mówił, myślał – jesteś podejrzany, przyznaj się, że podłożyłeś bombę! ” Jak zawsze zmawiam "modlitwę” nie złość się na nich, to wszystko dla twego dobra, dla twego dobra „ A co pan ma w kieszeni? – książka moja tu wydana…- Proszę pokazać:” Już czuję, że mój podstęp się udał… śledcze oglądają podejrzliwie, czy nie falsyfikat, jedna woła:” czytałam wywiad z panem i widziałam w telewizji, serdecznie gratulujemy…” Po raz pierwszy udało mi się bezboleśnie wyjść z matni. Do tej pory zawsze samolot na mnie czekał, tak byłem maglowany. Do kontuarów, gdzie wydają bilety spływają strumienie ludzkiej magmy. Hala wyczerpała już swe możliwości maglowania i wszystko się zatyka. Tu gdzie utknąłem jest rosyjski tłum, ich samolot do Moskwy w godzinę po moim, wiec proszę by mnie przepuścili…Nie ma mowy! Ruska kolejka odwiecznym odruchem napina mięśnie i dostaje skurczów obronnych – nie puskać!!! – wołają… Nagle głos z góry – ” Warszawa, ma priorytet.”– Mięśnie kolejki wiotczeją: „naczelnik dal prikaz,” i teraz szacunek dla "uprzywilejowanego." I oto teraz w biurze El Al – Ania zamawia bilet. Tak mam od 20 lat. Zbiegi okoliczności, a może jakieś konieczności. Zdążyłem potem z numerkiem 224, ale to nie może być proste, urzędnik nie wpisał jakiegoś kodu, dobrze, że sklep tuż obok. A tu dzwoni mama …..Więc ja do Ewy…problem nie jest jednak do rozwiązania. Nic tylko się zabić. Potem korki, potem poczta na Ochocie, na tej poczcie polecone, powtórne, potrójne, do odbioru, pewnie PITy, to najgorsza chyba poczta w Warszawie, tam zawsze mała paranoja… Więc robię się purpurowy, jak ci w NFZ-cie. Niepotrzebnie. Potem dwie godziny w korkach i po Antosia do przedszkola, przy okazji też biorę Olę… Korzystam, że jest Prima Aprilis i wygłupiam się, lecz Olę niesmaczą moje żarty i mówi– „takie żarty to mi się nie podobają „ I ma chyba rację. I tak cudownie zleciał mi dzień…na łeb, na szyję. W „Faktach“ i „Wiadomościach“ patrzę jednym okiem – Kaczyński, Macierewicz, Kępa – świry ewidentne, a do tego podłe. Coś okropnego. Odkrywam głębię i moc słowa –złorzeczyć. Z Tomkiem z Chorwacji na Skypie. Jego dramaty, może nawet bardziej dramatyczne, mają jednak piękne tło. Jak nie pędzi do Wiednia, to jedzie na bankowe narady do Wenecji…. Każdy z nas, jak kometa ogon, ciągnie swoje dramaty, mało kto jednak widzi w swym bolesnym pędzie piękno wszechświata… Antoś kiedy go usypiam, niezadowolony, że bajka idzie w złą stronę —" bo zaraz się na ciebie obrażę i nie będę z tobą spał…"