Niedziela w słońcu
Rano Antoś jak zwykle robi mi coś w rodzaju kocówy …pełznę pod prysznic …roztapiam tam ciężary życia… Już dwa dni temu otrzymałem egzemplarze mojej książki „Anna Walentynowicz“ wyd. MTJ…i nie wspomniałem o tym słowa… W końcu to tylko wznowienie. Pierwsze wydanie podziemne w roku 1984…I tylko moje wysłuchanie jej życia…Okładka trochę kiczowata… Światła w oknach… Odczuwanie czyjegoś istnienia poprzez światło w ramie okna, gdy wokół wielka kosmiczna noc i szum wielkiej rzeki czasu. Jest w tym coś niezwykle przejmującego… Światła w dwóch oknach pokoju mojej mamy, w tej oborskiej oficynie. Światła w dalekim oknie mieszkania mojej byłej żony, kiedy jadę Aleją Sobieskiego. To było kiedyś nasze mieszkanie, nasze gniazdo, nasza młodość i uroda, nasze wspólne życie, a teraz tylko ten daleki blask… Po latach cudze światła w naszych dawnych oknach.. Po świetle wiemy jak łatwo wszystko gaśnie, też życie…. Mama dzwoni – przypomina mi o zmianie czasu.. i żebym się ciepło ubrał jadąc do Lublina…- To jest moim dzieckiem, które zmierza w stronę niemowlęctwa, by na chwilę stawać się matką …Tyle miast, planet ginie w zamęcie czasu, a szalik i kalesony potrafią przetrwać..