Sobotnie prószenie śniegu
Późną nocą, przed snem, staram się szybko łapczywie czytać… Nie da się jednak naczytać na zapas.. Książka Allana de Bottonna…”Szczęście architektury to najpiękniejszy esej jaki czytam od lat. Architektura jest tu tylko pretekstem…Czuję się podczas lektury jak na intelektualnym masażu… A kilkanaście lat temu nic bym z tej książki nie rozumiał. Mało fortunny tylko tytuł, gdyż pojęcie szczęścia jest jakoś skompromitowane… gdy pojęcie „nieszczęścia” trzyma się dobrze… Rano Antoś włazi mi do łóżka. Po kwadransie zostawiam go w moim łóżku i biegnę do jego… Za jakiś czas jest już ze mną… Takie poranne roszady… woła „tata… już dzień, dzień!..” Dla niego to skandaliczne marnowanie dnia, a mi szkoda nocy i snu.. Śnieg prószy. Ze świerku, który stoi w moim oknie, wiatr wysnuwa białe welony… Urodziny Agnieszki… nie do wiary 60… a ona nadal tak młodo wygląda.. Moja przyjaciółka od kołyski… Mieszkaliśmy w tym samym domu pisarzy na pobliskiej Iwickiej. Stąd wybór Lotosu, była to znana w tych okolicach spelunka… Ewa, siostra Agnieszki, wspomina jak wyciągała stąd rodziców, którzy lubili tu czasami wpadać na jednego, a on się rozmnażał. Wystrój knajpy prawie nie zmienił się, sufit i ściany wyłożone są wzorami z wikliny, to chyba koniec lat 50. Kilkunastu gości, głównie rodzina Agnieszki, tak się już rozgałęziła, że potrzebny był stół na kilkanaście osób. Ale jest też garstka młodszych mieszkańców domu na Iwickiej, starsi umarli, z wyjątkiem mojej mamy i Stasia Wyganowskiego. Właśnie wstaje i wznosi toast, ma tylko 91 lat, piękny jak zawsze, świetny człowiek, urbanista, pierwszy prezydent Warszawy po 89 roku… Jest Adam Sandauer, mój przyjaciel z dzieciństwa, już prawie kopia swego ojca, słynnego kiedyś krytyka literackiego i wielkiego ekscentryka, Agatka Bogacka, córka Ewy, najbardziej chyba ceniona obecnie malarka młodszej generacji. Joho, mąż Agnieszki, polski Japończyk.. chyba ich poznałem ze sobą… na szczęście nieszczęście.. teraz gruby i z laseczką, a pamiętam jak kręcił salta na zajęciach z wychowania fizycznego na naszej polonistyce, razem studiowaliśmy… Tyle wspomnień… aż strach je w myślach rozwijać, by się w nich na amen nie zaplątać. I ten czas, co on porobił z naszymi twarzami… jak poplątał losy, zwiódł i rozwiódł wielu… i te maluchy baraszkujące pod stołem.. Ale też uczucie i pamięć, że wczoraj sami byliśmy dziećmi. Te sceny z dalekiej przeszłości pamiętam czasami, jakby były wczoraj, tak są świeże i czasami nawet jeszcze pachną… Czas gra z nami, a my z czasem… Potem do mamy przez zimowy Konstancin, dalej las i korytarz z białych drzew z gęstym śniegiem sypiącym w szybę samochodu. Pałac oborski ciemny, widać tylko zarys jego urody, w oficynie jedno światło w oknie mamy. Jakby cały jej świat już umarł i tylko ona dokładała drewna do kominka swego życia… Jutro mama kończy 86 lat. Wiele kwiatów… i radość Antosia, którego rozsadza energia…