Czwartek
Cały dzień w domu między moim komupetrem a garażem i ogrodem.. przyjechała reszta rzeczy ze wsi…Noszenie tego na piętro, półki, książki …Felieton do N, nie chce mi się pisać…Ewa na mieście przez cały dzień, ale jest pani Jola, jej radość życia i energia to wielki kapitał. Wśród przedmiotów, co najechały mioj dom, najwięcej jest ksiązek. Od dziecka balem się, że mnie zjedzą. Jak wiadomo, jednym z bardziej przejmujących zajęć, jest likwidowanie mieszkań po bliskich zmarłych. Jak na dłoni wtedy widać marność naszej egzystencji , dzięki osieroconym rzeczom, małym i dużym. IIm więcej mamy, tym więcej zostawiamy. Zdarza się ze likwidujemy domy i mieszkania po rożnych etapach swego życia…To tez cenna nauka, ale wtedy zwykle odruchowo próbujemy ocalić, co się da na dalszy etap wędrówki, chociaż coraz ciężej to dźwigać… Tak ja teraz pakuję niemal wszystko . Co za żałość .To uparte trzymanie się tej strony, jakby można było cokolwiek zatrzymać. Moja słabość do obrazów, do starych przedmiotów, które maja pamięć innych pokoleń, a też mojej młodości… Mam chyba nadal resztki gorączki, słaby jestem i bez energii.. Franek słodki i grzeczny chociaż cały dzień bez swego nałogu, czyli bez piersi. Zdumienie na jego buzi na widok dziwów świata, równie wielkie , jak kiedyś na twarzy księdza, gdy odkrył że to ja mam być mężem tej pięknej i młodej kobiety… W takiej formie jak dzisiaj czuję , że Franek jest moim wnukiem, a nie synkiem. Za to Antoś zawsze mój synek, teraz u cioci na wsi, gadam z nim przez telefon, mówi: kocham tatę, mamę i kocham Franka…