Kiedy wyjeżdżałem z domu, który stoi w dosłownie w warszawskim między- lesiu, idący z myśliwskim psem wysoki szczupły mężczyzna nieśmiało podniósł rękę, jakby chciał mnie zatrzymać. Nie byłem pewien, że tego chce, ale zatrzymałem się. Nadal wyglądał na onieśmielonego: sójka została potrącona przez jakiś samochód, czy zawiezie ją pan do weterynarza? Wiozłem w samochodzie dwójkę małych dzieci, zdenerwowaną żonę, ciocię która śpieszyła na autobus, byłem w wielkiej panice wyjazdu z Warszawy, z opóźnieniem wobec celu podroży. Nie mówiąc już o tym, że ranny dziki ptak budził zawsze mój niepokój. I chyba nie lubię sójek, są kolorowymi drapieżnikami: czy mamy moralny obowiązek wiezienia do lekarza rannych gołębi, ginących wróbli i wron? Odmówiłem i ruszyłem w drogę, czułem jednak, że na ramieniu siedzi mi wyrzut sumienia. Będąc już blisko celu, czyli kilkaset kilometrów od domu w pobliżu Lwówka Śląskiego, otrzaskał się o maskę mego samochodu jakiś ptak. Poczułem jak spada mi z ramienia ranny wyrzut sumienia.
Dwa ptaki
PODYSKUTUJ: